czwartek, 14 maja 2009

To był Maj.


Niby jeszcze jest, ale co mi z takiego Maja. Praca, praca, praca, studia, praca. Łóżko pomału osiąga status świątyni. Nie licząc wypadu do Asi połowę tego pięknego miesiąca przepracowałam i przespałam. A maj jest taki piękny, taki spacerowy, towarzyski i wyjściowy.

Zdjęć z wypadu u Asi nie posiadam. Ale wszystko pamiętam i jestem z siebie dumna :D. Pierwsza poczułam klimat i w umiarkowanie-pociesznym stanie wytrwałam do końca. Ku radości i pomimo obaw P. nie uciekłam nad ranem jak ostatnim razem. Z resztą nie miałam jakiego pierścionka zostawić. A! I paliłam fajkę z Bradem Pittem ;D. Wąziutki Ty się nie denerwuj. To był tylko niewinny fajek, mam na to świadków - a dokładnie jednego, a raczej jedną. I o ile Asia nie obrazi się o te fioletowe włosy to potwierdzi moją wersję.

I było wyjątkowo, bo pierwszy raz od lat spotkałyśmy się we trzy. I tylko Agaty brakowało. I dziwne jest to, że z liceum znałam trio, które zdawało się być mocniejsze od nas. Czas pokazał, że to pozory. A my jak wtedy - RomanTyczka, Iwonka vel Niedżwiadek i MArchew.

Bosz... ile razy nie pomyślę o liceum, to właśnie tym moim kochanym Mordkom zawdzięczam najpiękniejszy okres w moim życiu. Największy przypały i najdurniejsze pomysły, największe ilości zjedzonych holenderskich w czekoladzie, najszersze uśmiechy i ból brzucha i łzy ze śmiechu. I chociaż były też urazy, rzekomo i z założenia na całe życie, to jednak spotkałyśmy się razem przy stole z brandy, kadarce i vermouthem bianco wzmacnianym parkową. Zmieniłyśmy się, każda zebrała swoje doświadczenie i o ile ta własna droga przeważnie rozdziela przyjaciół z liceum, to nasze doświadczenia nam pomogły, ponieważ pozwoliły nam zapomnieć o tych dziecinnych urazach, a przypomniały to, co dobre. Dzięki za wszystko. Buziaki dla Was wariatki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz