piątek, 12 listopada 2010

Highway to heaven


Rozpędziło się to nasze życie. Z każdym dniem coraz bardziej doceniam chwile ciszy i spokoju, a tych jest jak na lekarstwo. Miał być dzisiaj koncert - SDM. Ale nie wyszło - życie. Za to jest s p o k ó j. Dopiero zaczynam odkrywać, że z samodzielnością jest jak z wiedzą. Im więcej jej zdobywasz, tym bardziej sobie uświadamiasz jak niewiele jej zdobyłeś do tej pory i ile jeszcze jest przed Tobą. Jesteśmy na etapie szukania mieszkania. Na razie idzie jak po grudzie. Mnóstwo ofert, ale żadnej konkretnej, która by nam odpowiadała. W pracy też mało fajnie. Mnóstwo obowiązków. Nawet nie chce mi się rozwijać tego tematu, już i tak wystarczająco mnie przytłaczają. Znikome wolne chwile zabiera nam wychowanie naszego szczeniaka, który jak to szczeniak wiele się musi nauczyć, ale ku naszej uciesze wykazuje się przebłyskami inteligencji i gotowością do współpracy. Za dwa tygodnie obrona. Pora zakończyć kolejny etap w życiu. Dziwnie jest się nie uczyć. Dziwnie jest nie być studentką.
Jakiś jasny promyk? A jakże! Miło jest kłaść się spać z przeczuciem, że jakoś dotarło się do tej pory dnia. Że cały ten trud zaowocuje. W pracy choćby niewielką pochwałą, całusem męża za obiad i pozytywną reakcją szczeniaka na wydaną komendę. Mimo tej całej udręki i umordowania, żeby wszystko zgrać ze sobą i wszędzie dawać z siebie jak najwięcej, czerpię z tego satysfakcje. (Szczeniak zrobił właśnie rundkę po przedpokoju i nie zaimał do siebie żadnego buta ! BRAWO!)


Wraz z marketami odliczam czas do świąt. Mam już nawet kalendarz adwentowy. Niektórzy twierdzą, że to nie sztuka dotrwać do świąt otwierając tylko jedno właściwe okienko z czekoladką na dzień jeśli w tym samym dniu zajada się innymi słodyczami, ale co oni o tym mogą wiedzieć??

Swoją drogą zrobiłam się... hmmm.. krąglęjsza i może rzeczywiście jedna mała czekoladka na dzień powinna mi wystarczyć? I sama nie wiem, który z filmów bardziej mi przypominają tego typu rozważania? Dziennik Bridget Jones czy może raczej Mission Impossible ?