wtorek, 20 kwietnia 2010

Jest taka stara myśl,


zakrawająca o paradoks, że pracowici ludzie mają czas na wszystko. I tak nie do końca się z tym zgadzam, bo ostatnio pracuję coraz więcej, ale bynajmniej czasu wcale nie mam proporcjonalnie więcej. Jak na złość ta wredna rozpieszczona część mojego ja dopomina się o wolne i o rozrywkę kompletnie ignorując fakt, że dorośli nie odpoczywają kiedy chcą, tylko kiedy czas im na to pozwala. Moje wredne rozpieszczone ja nie jest przyzwyczajone pytać się o pozwolenie nawet jeśli chodzi po czas, więc bezczelnie przemyca minuty, godziny na czytanie książek ( BA! nawet całej serii Emily Giffin, na szczęście dla reszty sfer mojego życia czytam czwartą - ostatnią z książek jej autorstwa, które są dostępne w Polsce - jakby nie było są rewelacyjne i polecam je całą sobą) bądź też odnawianie co starszych pasji - ostatecznie planowanie po raz setny przyszłości. Wyszukiwanie kursów i szkoleń. Zaprawdę powiadam, nikt mnie tak nie męczy jak ja samą siebie.

Jedynym pocieszeniem dla mojego napiętego grafiku jest fakt, ze wiosna tego roku kompletnie dała ciała. Nie dość, że przyszła późno to i nie rozpieszcza temperaturą. Odpada opalanie i dzięki temu znośniej jest poświęcić czas na coś pożyteczniejszego ( chociaż sam fakt, że tu piszę jest oznaką wielkiej wyobraźni jak zmarnować czas - na to pomysłów nigdy mi nie braknie). Tydzień żałoby w mediach skutecznie odpychał mnie od telewizora i tu znowu zaoszczędziłam parę dodatkowych chwil.

Była wyprawa i las i spacery i żarty i znów poczułam się jak na jednych z pierwszych randek i znów poczułam się jak w liceum ;) Jeśli człowiek ma tyle lat na ile się czuje, to rzeczywiście nie powinno mnie dziwić, że znowu pani w sklepie pytała o dowód gdy kupowałam whiskacza.

Z cyklu przygotowania do ślubu ( a to już za... 137 dni) mamy za sobą spotkanie swatów. Pojedli, popili, pogadali, czyli według planu. Teraz czas na szukanie fryzjera ( sam fakt, że rezerwacji trzeba dokonywać na kilka miesięcy przed ślubem napawa mnie przerażeniem i pewnym zdziwieniem uświadamiając, że organizacja ślubu jest jeszcze większym szaleństwem niż samo zawarcie związku małżeńskiego) i zamawianie zaproszeń. Skarbek dzielnie towarzyszy mi w organizacji tego wszystkiego i mówi, że nie może się już doczekać ślubu. Nie wiem tylko, czy rzeczywiście wyraża to jego prawdziwe pragnienia rozpoczęcia wspólnego życia, czy może jest już po prostu zmęczony tym wszystkim. A może jedno i drugie.

1 komentarz:

  1. Griffin jest very nice :) i ja już też się nie mogę doczekać Waszego ślubu :)

    OdpowiedzUsuń